poniedziałek, 24 grudnia 2012

En français



Są książki, które pomagają nam się rozwijać. Są książki, które kreują wyobraźnię. Są książki refleksyjne, które pomagają nam odkrywać wewnętrzne „ja”. Są też „świadome” książki, które budują naszą wiedzę ogólną. Są też mało wymagające, które mają niewiele przekazu natomiast mają pozwolić nam na chwilę oderwać się od rzeczywistości i zabić nudę (złożoność mojego życia w ostatnich miesiącach motywuje mnie do sięgania do pozycji w tej kategorii). Taką pozycją była moja ostatnia lektura- „Pewnego razu w Paryżu” Molly Hopkins. Miałam być tylko pośrednikiem w oddaniu tego tytułu, a jednak skusiłam się i przeczytałam. Co dało mi przeczytanie perypetii Evie Dexter?
Kilka uśmiechów, ciepłych myśli i chwil bujania w obłokach. Ktoś może mówić, że stratą czasu jest czytanie wyświechtanych książek. Skoro tak twierdzi, wcale nie musi ich czytać. Nie ma żadnego przymusu, ale ja nie mam obowiązku posiadania takowego  zdania. Mnie czasem „miłosne historie” przypominają o subtelnościach i magii życia. O tym jak ważni są przyjaciele, czasem zwariowani bardziej niż nam się wydaje wnoszą w nasze istnienie świeżość i fantazję.

 Banalna historia roztrzepanej, notorycznej kłamczuchy trafiającej na mężczyznę życia, w dniu kiedy wszystko idzie nie tak, pochłonęła kilka godzin mojej egzystencji. Dowiecie się jak koloryzowanie faktów wpływa na efektywność i ile na barwnej drodze improwizacji może być ślepych  uliczek. Skoro nie miałam wygórowanych, intelektualnych oczekiwań, historia Evie dla mnie miłą, nieskomplikowaną podróżą. Chcecie odpocząć od „cięższych” tematów? Polecam. Teraz na tapecie „Marilyn-ostatnie seanse”. Po kilku pierwszych rozdziałach mogę zdecydowanie stwierdzić -inny kaliber czytelniczy. Ale o tym innym razem.
 Ach, zapomniałabym. Był czas kiedy z ogromnym entuzjazmem i zapałem (jak się okazało słomianym) chciałam nauczyć się francuskiego. Podczas każdej podróży w aucie rozbrzmiewał głos profesjonalnego  lektora. Pomimo osłuchania kilku płyt, niewiele zwrotów zagościło w mojej głowie na stałe. Czy jestem w takim wieku, że mój rozum ma zdecydowanie mniejsze możliwości absorbujące? Oby nie, bo pomysł z nauką francuskiego znów jest na tapecie. Zobaczymy na jak długo i z jakimi efektami. Bonsoir chers ;)

4 komentarze:

  1. Francuski potocznie nazywany językiem miłości - życzę powodzenia w nauce. Zawsze to nowa okazja. Książki właśnie takie powinny być jak piszesz. Mogą uczyć, dawać nadzieję, przenosić do świata baśni i fantastyki - to od nas zależy ich interpretacja. Autorzy nie dają "ściągi" jak należy daną pozycję czytać. A czytając poznajemy Świat, uczucia innych i dlatego życzę wszystkim aby potrafili żyć z książkami, a nie obok nich.

    OdpowiedzUsuń
  2. Życie z książkami jest niezwykle kolorowe. I tak powinno być. A kto jakie tytuły wybiera, to kwestia indywidualna. Przy poziomie czytelniczym w naszym kraju najważniejsze, żebyśmy czytali;)

    OdpowiedzUsuń
  3. ...ja też czasem spoglądam na swój kurs francuskiego na półce i z uśmiechem na twarzy wspominam pewnego francuskiego marynarza :) marynarz odpłynął, a z nim motywacja do nauki ;) i niestety muszę przyznać, że faktycznie zdolność zapamiętywania nowych zwrotów w innych językach zdecydowanie zmalała... ale może to wszystko kwestia praktyki... albo raczej jej braku ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Sont portées par l'onde de vie...Ten kurs fancuskiego ma swoją historię i jest swoistą kotwicą pamięciową otwierającą szkatułkę wspomnień. Jakże smacznych wspomnień;)

    OdpowiedzUsuń