Przed kilkoma chwilami zakończyłam oglądanie „Dziennika Nimfomanki”
Christian Molina. Swego czasu przeczytałam książkę Valerie Tasso o tym samym
tytule. Tematyka zdecydowanie bardziej dla tych „mniej pruderyjnych” jednak
niech nie zmylą Was pozory. Zabrzmi to dwuznacznie, ale to „głęboka” pozycja.
Erotyczne niezaspokojenie i poszukiwanie doznań miesza się z samotnością,
stratą i poszukiwaniem szczęścia. Przyznam, że oglądanie produkcji pozbawionej
hollywoodzkich gwiazdeczek i komercji była ogromną przyjemnością za sprawą
fenomenalnych zdjęć przeżywałam historię z bohaterami. Nie mogłabym pominąć tła muzycznego, które
doskonale komponowało się z przekazem emocji obrazu. Nie było zbędnego dźwięku.
Miłość zwłaszcza ta bezgraniczna niesie za sobą zarówno moc przyjemności jak
i moc ryzyka. Ból i rozczarowanie, a czasem nawet fizyczna krzywda i poniżenie
spychają do granicy szaleństwa … Val i nie tylko. Ostre sceny seksu podnoszą tylko temperaturę
widzów, co przekona do obejrzenia męską część. Damską przekonają subtelne
detale i magiczny klimat , który udało się osiągnąć twórcom.
Ostatnio temat szczęścia i powodzenia dominował w moich wpisach. Dlaczego?
Pewnie zarówno ja jak i Wy chcielibyście widzieć więcej tych okazji i odkryć
samo sedno. Główna bohaterka filmu również.
” Kiedy łączy się energia dwóch ciał, czuję w sobie cząstkę kosmosu…” -tak
mawiała Val. A Ty Czytelniku?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz